Problem niekontrolowanego rozlewania się miast (zjawisko nazywane eksurbanizacją) oraz tworzenia zabudowy w miejscach pozbawionych niezbędnej infrastruktury jest coraz częściej dostrzegany w publicznej dyskusji. Ciężko jednak przekonać kogoś, jeśli bazuje się na ogólnikach i subiektywnych wrażeniach. Dlatego bardzo istotne są dane i wyliczenia zawarte w raporcie „Społeczno-gospodarcze skutki chaosu przestrzennego” opracowanym przez Polski Instytut Ekonomiczny.
Masowe przenoszenie się zabudowy mieszkalnej na przedmieścia jeszcze do niedawna było raczej zjawiskiem obserwowanym z dystansu, bo typowym dla państw Europy Zachodniej oraz dla Stanów Zjednoczonych. Jednak wraz z bogaceniem się naszego społeczeństwa również u nas coraz częściej zaczęły być realizowane marzenia o własnym domu pod miastem. Ze względu na to, że koszt działki budowlanej w dobrej lokalizacji to ogromny wydatek, windujący budżet budowy domu, na popularności zyskują grunty peryferyjne, oddzielone od jakiejkolwiek zabudowy, a często też pozbawione infrastruktury.
W ostatnich latach już nikogo nie dziwi widok osiedla domów jednorodzinnych, a nawet szeregowców, wyrastającego po środku pola. Dosłownie – po środku niczego. Często nie ma tam nawet porządnej drogi dojazdowej, a jedynie polny, utwardzony trakt. W wielu przypadkach są to tzw. osiedla łanowe, czyli rozciągnięte na wąskich, długich odrolnionych działkach. Mieszkanie w takiej lokalizacji daje wolność oraz ciszę, jednak wiąże się też z mnóstwem niedogodności. Niedogodności te wynikają z braku dostępu do nawet podstawowej infrastruktury.
Z raportu PIE wynika, że aż 45% mieszkańców stref podmiejskich narzeka na zbyt małą dostępność transportu. W dużych miastach, o ludności powyżej 500 tys. osób, jest to zaledwie 14%. Problem ten wynika nie tylko z braku dróg, ale też z braku komunikacji publicznej. To zaś jest skutkiem rozproszonej zabudowy – stworzenie sieci komunikacji przy mocno rozrzuconych w terenie osiedlach jest bardzo drogie i większości gmin na to nie stać.
Transport jest bardzo istotną składową ogólnego kosztu chaosu przestrzennego. W raporcie PIE koszt ten oszacowano na 84,3 mld zł rocznie. Z tego 31,5 mld przypada na transport. 20,5 mld to koszty tworzenia infrastruktury technicznej i obsługi rozproszonego osadnictwa. Trzeba pamiętać, że gminy nie tylko muszą zadbać o drogi, ale też doprowadzić media. Kosztem jest nie tylko stworzenie takiej infrastruktury, lecz również jej utrzymanie.
Po przeliczeniu na jedną osobę zameldowaną na terenie Polski, autorzy raportu otrzymali niepokojący wynik – każdy z nas rok w rok traci ponad 2 tysiące złotych z powodu chaosu przestrzennego. Są to dane ściśle finansowe. Oprócz nich dochodzą jeszcze kwestie bardziej subiektywne, jak chociażby spadek jakości życia wywołany rosnącym nasileniem ruchu prywatnych samochodów. Zaś dla mieszkańców stref podmiejskich właśnie prywatny samochód jest podstawowym środkiem transportu.
Czy możemy jakoś walczyć z tym problemem? Aby się do tego zabrać, trzeba zidentyfikować przyczyny jego powstania. Tutaj autorzy raportu wskazują na brak wystarczającego pokrycia powierzchni kraju gminnymi planami zagospodarowania przestrzennego. Z tego względu większość budów jest realizowana w oparciu o decyzje o warunkach zabudowy. Decyzje takie nie podlegają zbyt restrykcyjnym regulacjom – w praktyce urzędnicy mają bardzo niewielkie możliwości odrzucenia wniosku. Więc nawet ci, którzy chcą walczyć z rozrastaniem się chaotycznej zabudowy, zazwyczaj niewiele mogą zrobić. To zadaje kłam tezie, jakoby chaotyczna zabudowa powstawała wskutek złej woli i łapówkarstwa – przyczyną są złe przepisy oraz brak planów zagospodarowania przestrzennego.