Coraz więcej mówi się o tzw. patodeweloperce, czyli praktykach deweloperów, które są dosyć dyskusyjne pod względem etycznym. Często pojawia się temat mikromieszkań, o powierzchniach niższych niż te dozwolone przepisami (jest sposób na obejście tego). Jednak teraz widoczne jest inne zagadnienie – ceny gruntów w miastach są wysokie, a jednocześnie preferencje klientów uległy zmianie, co spowodowało, że patodeweloperska aktywność przenosi się na przedmieścia.
O tym zjawisku pisze portal wyborcza.pl, w artykule Patodeweloperka przenosi się poza miasta i na rynek wtórny. “Wynik chciwości”. Obwinia w nich deweloperów za coraz większy chaos przestrzenny panujący w Polsce. Powodem jest chciwość tych firm. Powstaje jednak pytanie, czy taki zarzut wobec komercyjnych podmiotów ma jakikolwiek sens? Na straży tego, by polskie miasta rozwijały się sensownie i harmonijnie powinny stać przepisy oraz ich bezwzględne egzekwowanie.
Wciąż utrzymująca się rekordowa koniunktura w mieszkaniówce zachęca deweloperów do obniżania standardów. Bo w końcu obecnie sprzedaje się wszystko, nawet mikroapartamenty czy mieszkania o dziwacznym, kompletnie niefunkcjonalnym układzie, np. pokojach w kształcie ciasnego klina. Co do tych pierwszych, czyli mikromieszkań, nie spełniają one wymogów polskiego prawa budowlanego, jednak deweloperzy obchodzą to sprzedając je jako lokale użytkowe, a nie mieszkalne. Dzięki temu takie nieruchomości są jeszcze droższe, ponieważ obłożone są podatkiem VAT. W ich przypadku cena za metr kwadratowy mocno przewyższa i tak rekordowo wysokie stawki. Do tego minimum metrażowe wciąż spada. Jeszcze niedawno ewenementem wydawały się mikroskopijne apartamenty o powierzchni kilkunastu metrów. Teraz można już trafić na takie nie przekraczające 10m2.
Kolejny problem z patodeweloperkę to wciskanie nowych budynków w każde wolne miejsce. Dotyczy to miast, gdzie jest problem z wolnymi działkami. W skutek tego firmy wciskają nowe inwestycje w każdą szczelinę. Efektem jest zabudowa tak ciasna, że ze swojego okna można obserwować, co robi sąsiad w mieszkaniu.
Rynek nieruchomości mieszkaniowych jest tak rozgrzany, że deweloperzy niskiej jakości inwestycje realizują już także poza dużymi miastami. Tutaj korzystają na rosnącej popularności domów – coraz więcej osób marzy o własnym ogródku i większej przestrzeni, nawet kosztem codziennych dojazdów. Deweloperzy stawiają więc tzw. łanowe osiedla domów szeregowych i bliźniaków. Chodzi o inwestycje bez infrastruktury, do tego rozciągnięte na długich, porolniczych działkach.
To wszystko powoduje, że ład przestrzenny w naszym kraju staje się coraz bardziej fikcyjnym hasłem. Ciężko będzie nakłonić deweloperów do tego, by zrezygnowali z zysków. Oni sami tłumaczą się tym, iż w miastach dostępne działki często mają dziwaczne kształty i ich zagospodarowanie daje skutek w postaci dziwacznych budynków.
W rosnącej aktywności patodeweloperów i ich destruktywnego wpływu na charakter rodzimej urbanizacji kluczową rolę odgrywa słabość lokalnej administracji. Przepisy nie są doskonałe, jednak ich egzekwowanie i interpretacja są jeszcze gorsze. Wynika to z tego, że lokalne władze nadal kierują się kryterium krótkoterminowego zysku, tym samym stając w jednym szeregu z podmiotami komercyjnymi, czyli deweloperami. Na szczęście świadomość negatywnego wpływu chaotycznej urbanizacji na codzienne życia oraz stan środowiska naturalnego jest coraz większa. Rośnie też społeczna presja na to, by tematy te uporządkować.